GALERIA
Lorenzo De Finti Quartet – jakby ktoś pytał, to było bogato, muzycznie bogato!
Dzisiaj drugi wieczór Filharmonii. Skoro drugi, to możemy śmiało powiedzieć, że festiwal wszedł nam już w krew i dostroiliśmy się do jego rytmu. Mamy nadzieję, że wy również. Dzisiaj to była włoska robota. Panowie przyjechali, włamali się do naszych upodobań muzycznych i zapisali tam swoją obecność, bardzo wyraźnie, na wysokiej pozycji. Nie mamy im tego za złe. Lorenzo De Finti to człowiek radia, telewizji, ale jak widać przede wszystkim koncertów. Przedstawił się tego wieczoru z wielu stron. Jazzował energetycznie, z prędkością światła wędrował od lewej do prawej strony klawiatury fortepianu, i odwrotnie. Ale tlił także nastrojowe ballady, w których subtelne brzmienie fortepianu nienachalnie uzupełniali muzycy jego zespołu. Za tą doskonałą robotą kryją się maksymalnie zdolni muzycy. Na kontrabasie Stefano Dall’Ora. Trąbił dla nas wybitnie Gendrikson Mena Diaz. Za perkusyjne bicie odpowiadał Marco Castiglioni. Sam Lorenzo trzymał kontakt wzrokowy z każdym z muzyków, jednym mrugnięciem konsultował z członkami zespołu fazy utworów. Ten rodzaj komunikacji się sprawdzał, był zachowany muzyczny porządek. Jeśli ktoś ma myśli, że w tym porządku nie było miejsca na puszczenie wodzy fantazji, to zdecydowanie się myli. Panowie pozwalali sobie na spore dawki improwizacji, które łapały za gardło! Solowe partie i układy na dwóch instrumentalistów sprawdzały się idealnie, dawały radość. Dźwiękowo było bogato. Lorenzo De Finti Quartet – perfekcyjna kompozycja, zdecydowanie. Sobota wieczór, dobry wieczór.
FOTO: Michał Buksa